czwartek, 28 lutego 2013

Pożegnanie

Wieczystą otworzy księgę
wszechmocny stwórca w niebie,
i życia zdmuchnąwszy świecę
powoła nas kiedyś do siebie.

Uczynków otworzy stronę
przyjrzy się naszym złością,
pokiwa w zadumie głową,
        zmartwiony naszą przeszłością.

Potulni staniemy, skruszeni
nie patrząc w oblicze jego
na wyrok ostatni czekając,
piekło, czyściec czy niebo.

Śmierci się bać nie musimy
lecz bólu, poniżeń, cierpienia,
gdy sami w konaniu jesteśmy
i nikt naszej ręki nie trzyma.

Jedyna to sprawiedliwość
na naszym łez padole,
płaszcz śmierci okryje wszystkich
i w zimnym złoży dole

Zostawić przyjdzie nam wszystko
nie weźmiesz nawet kruszynki
jedyne co „tam” się liczy,
to w sercu dobre uczynki.

Podobno jest tam dobrze
w to kościół nam wierzyć każe,
życia wiecznego rozkosze,
przed nami roztacza miraże.

Zapłatą jest pamięć bliskich
gdy wspomną nas czasami,
karą jest zapomnienie
gdy nikt nie płacze za nami.

Modlitwa za nas zmówiona
znicz, zapalony na grobie,
pozwoli wymazać grzechy
bliskiej, kochanej osobie.

Płomyk świecy maleńki
drogę nam wskaże w wieczności
pomoże znaleźć stwórcę
by zaznać jego miłości

Głębiny


Jest łatwiej lecieć w kosmos
zdobywać góry, przestworza
piaskami Sahary wędrować
jak zmierzyć głębiny morza


Gdzie ciężar nad nami wody
i ciemność w koło wieczna
przestrzeń dla nas obca
i bardzo niebezpieczna


Nie tylko brak powietrza
stoi nam na drodze
też strach przed nieznajomym
i różne stwory w wodzie


Zamkniętym w batyskafie
wyruszyć chcę w głębiny
gatunki nowe odkryć

ławice ryb, rekiny
                                                               
Stanąć na dnie morza
otchłani wyrwać tajemnice
przyjrzeć się wielorybom
jak łapią ośmiornice


Na piątym kontynęcie
chcę zwiedzić „Raf” ogrody
mew krzykiem się upajać,
przez modre sunąc wody


Usiąść nad brzegiem morza
by przeżyć zachód słońca
odetchnąć morskim wiatrem
lub plażą iść bez końca


Wśród muszel szukać pereł
murenie zajrzeć w paszczę
kolczastych dotknąć jeży,
popływać pośród płaszczek


Szybować razem z nimi
niby w przestworzach ptaki
zobaczyć „Atlantydę”
i na dnie statków wraki


Może tam skarby znajdę
na dnie się złotem zaświeci
wśród statków i żaglowców
leżących tam od stuleci


Piratów bogactwa zobaczę
o jakich się nie marzy
czuć będę bardzo blisko
dusze poległych marynarzy


Chcę morza świata zwiedzić                                                                 
do celu iść uparcie
by imię swe zapisać

na z „Różą Wiatrów”-Karcie                                                                                                                                                                                                                                

Powołanie

żeby ciszę móc usłyszeć,
albo we mgle coś zobaczyć,
trzeba z Bogiem być w kontakcie
i dla niego wiele znaczyć,

By jesienne widzieć barwy
bielą się zachwycać śniegu
umieć tańczyć z łanem zboża
z wichrem stanąć na rozbiegu.



Złapać liście spadające
by przecudne pleść kobierce,
i „dziewczynce z zapałkami
rozgrzać ręce swoim sercem.


Noc rozświetlić marzeniami
wiedzieć o czym mówią drzewa,
kiedy wietrzyk wśród konarów
w 4-ry strony się rozwiewa.

Być poetą chciałbym wielkim
po papierze piórem wodzić,
smutnych rozweselać fraszką
pokłóconych, wierszem godzić.

Rozmyślania o Miłości

O miłości nic nie piszę
ktoś to może zauważył,
kłamać nigdy nie umiałem
nawet bym się nie odważył

Każdy wie co, to jest miłość,
chce się chwalić jej urokiem,
mnie zaś w mojej samotności
mija krokiem, rok za rokiem,

Nie chce mi się nawet spojrzeć
do lusterka w mej łazience,
bo cóż mogę oczekiwać,
nie dostanę nic już więcej

Z wierszem bywa u mnie ciężko
rymy wcale nie wychodzą
zamiast kogoś nimi „zwabić”
pewnie tylko mi zaszkodzą.

Jakoś ciągle się mijamy
ona ścieżką, ja drogami
nawet miłość nie chce kogoś
ze „krzywymi” mieć nogami!!

Czy odwagi mi brakuje
albo jakiejś w siebie wiary,
może taki to jest koniec-
albo jestem już za stary?

Zaduszki

                                                              by pamiętać!      

Jest tylko jeden taki dzień w roku
gdzie przy mogiłach stoimy do zmroku,
w złocie chryzantym, przy blasku zniczy
biegnących godzin nikt z nas nie liczy.

              Przejżysta mgiełka grobami się snuje
                                                                                 mistyczny nastrój dokoła panuje
                                                                                 obecność czyjąś czujemy w okół
                                                                                kochanych osób przybyłych z obłoków.

Z odległych do nas przybyli światów
by pobyć z nami wśród zniczy i kwiatów,
by w ciche się nasze słuchać rozmowy,
zatęsknić za życiem straconym tak młodym.

Grobowa cisza panuje dokoła
nikt głośno nie mówi ani nie woła
i nawet dzieci ucichły krzyki,
wpatrzonych w na wietrze tańczące płomyki.

A każdy z ludzi poważny skupiony
w swej księdze życia przewraca strony,
radości i smutki przeżywa na nowo
w tęsknocie za bliską straconą osobą.

I choćby nam lat upłynęło tysiąc,
wydaje się wszystkim jak by to był miesiąc,
w smutku, tęsknocie błądzą wspomnienia,
tak bardzo daleko od śmierci, cierpienia.

Przeszłości cienie wśród mogił się snują
w powrotną drogę w zaświaty szykują,
tysiące światełek im drogę oświeca,
w gorących modlitwych Bogu poleca

Bo oprócz modlitwy im więcej nie trzeba
by mogły stanąć u progu Nieba.

Jesień

         

Kiedy rok dobiegał końca
i frunęło Babie Lato,
siny dym snuł się po polach
kartoflaną pachniał nacią.

Dni robiły się króciutkie

słońce kryło za chmurami
w podróż ptaki wybierały
zostawiając nas z burzami

Zbiory leżą już w stodołach
puste łąki i pastwiska
nie ma plonów już na polach
widać zima całkiem bliska

Po ugorach się słaniają
dymy jakieś gdzieś w oddali
to nie wczesne ranne mgiełki
lecz gospodarz nać swą pali

Kończy praca się w zagrodach
na zapiecku siedzą babcie
z burym kotem rozprawiając
robią mu na drutach kapcie

Już w zimowej szacie sarny
idzie bieda, o mój Boże
będzie w zimie los ich marny
jak im leśnik nie pomoże

Bo z naturą jak z człowiekiem
odpoczynku jej potrzeba
pod bieluśkim, lekkim puchem
który zima sypnie z nieba

środa, 27 lutego 2013

Głód

        

Na pewno z was każdy widział
zgłodniałych oczy dzieci?
i ogień pragnienia, Nadziei
który się w nich nie świeci?

Życia spragnione ciało
po chleb wyciągnięte ręce
i nędzą, postarzałe twarze
w niemej dziecięcej udręce.

 

Jak matki, chodzące trupy
z piersią, pustą bez mleka,
bezsilnie próbują zatrzymać
życie co z pociech ucieka.

Niektóre może z nich myślą
że tak wszystkie dziatki mają
bo brzuszki ich zawsze puste
i pełnych talerzy nie znają

My zaś w pięknych domach
z sytymi dziećmi na ręce,
nie chcemy, lub nie umiemy
myśleć, o innych udręce

Na szklanym ekranie je widząc
przerzuca się szybko kanały
by dzieci swe nie widziały
i nas nie rozpraszały.

Wina to tych jest na górze
co nasze pieniądze rozdają,
tyranom je dając na konto
sumienia swe oczyszczają.

Na wojny dostają pieniądze
rakiety i kałasznikowy,
by kupić za to chleba
nie przyjdzie im do głowy

I my, bez winy nie sami
bo wszyscy o tym Wiemy
ale to przecież wygodne
udając - że nic nie widzimy

Chciałbym być wynalazcą

i taką wymyślić skarbonkę,
gdzie kromkę wkładając chleba
w głodną przesłał bym rączkę.

By sny me czarne zniknęły
i spośród sterczących kości
wyczytać mógłbym w ich oczach
błyski dziecięcej radości.

DZIECI

Jeszcze
nie urodzone, bo pod serduszkiem noszon
a już ukochane, wyśnione i wymarzone

A kiedy
już są na świecie, opieki czas przychodzi
trosk i nieprzespanych nocy nic nie wynagrodzi

Oddania
przychodzą lata, pociechy, i nieraz goryczy
by ludzie z nich wyróść mogli dobrzy i pracowici

                             Nadzieją
mają być naszą, podporą mocną na starość
dumą napełniać ojców i matką sprawiać radość

Być

generacji przedłóżeniem i rodowodu ciągłości
i za noszone nazwisko-dużej dpowiedzialności


stają się naraz dorośli, inni jacyś i niezależni
do startu się ustawiają na swojej życia bieżni

Więc
jak to co roku na „święto matki”
zjawiają się duzi, zjawiają się dziatki

W
odświątecznych sukienkach, i fajnie ubrani
z kwiatkani w rękach i z prezentami

Czy
młody, czy stary, wiek nie ma znaczenia
do MATEK nas ciągnie by złożyć im życzenia

Bo
to nie jest święto, normalne, takie sobie
lecz poświęcone bliskiej, kochanej osobie

Co
życie nam dała w potrzebie blisko była
gdy nam smutno było ciepło przygarnęła

Teraz
chciało by się przytulić i twe ucałować lica
lecz to nie takie proste bo dzieli nas granica

Kłaniam

ci się więc nisko i złożyć chcę w podzięce
całusów sto-tysięcy, i polnych kwiatów wieńce

Odległe Wołanie

                                                          bliskim


To"Zaduszki" wołają
i ciągną na groby,
tam gdzie leżą w pokoju
bliskie nam osoby,

Czy to rok czy 10-sięć
nie ma znaczenia
czcimy ich modlitwą
i chwilą milczenia

Płomykiem świecy
oświetlamy im drogę
by przygotować duszę
na z Bogiem przygodę


Mmodlitwę cichą zmówić,
odnowić wspomnienia
przeprosić wszystkich,
za nie spełnione życzenia

 

Jak pożółkłe zdjęcia,
pamięć po nich została
by w nas cięgle była
tak jasna i trwała

To miłość tak odnawia,
odległe wspomnienie
bo prawdziwe uczucie,
nie wie co czas i zapomnienie

Marzenie

 

Każdego jest marzeniem
by lat mu nie przybywało,
kiedy mu w życiu dobrze,
po prostu by tak zostało.

Problemu by się nie miało

ze zdrowiem i starością
szczycił by się też każdy,
humorem i swą młodością.

Zawiści by nie było
równi by wszyscy byli
śmierci by się nie znało,
jak w raju by wszyscy żyli.

Lecz stwórca wiedział co robi
życie na części podzielił,
dobroć nad złością postawił,
ciepło od mrozu oddzielił.

Żeby jak w porach roku
wiosną się cieszyć młodą
skojarzyć lato z dzieciństwem,
starość ze złą zaś pogodą.

Sens życia jest łatwo odnaleźć
w szczęściu i wielkiej radości
ale o wiele zaś trudniej,
w chorobie, smutku, żałości

Dlatego z całego serca
tego sobie życzymy,
by odtąd tylko mieliśmy
same szczęśliwe godziny.

Tęsknota

                            

          żonie
I ja miałem swoją miłość
myślałem trwać będzie wiecznie,
lecz Bóg zarządził inaczej
gasząc jej życia świeczkę.


Stojąc i patrząc bezsilnie
wierząc że mi pomoże
Diabła brałem za świadka
pytając- dlaczego, mój Boże ?


Nawet po latach 20-stu
idąc do pracy ulicą,
stąsknione moje oczy
znajomą postać widzą.


Rozum mówi idź dalej
bo to jest niemożliwe,
serce skacze do gardła
i każe pdejść bliżej.


To pamięć w chorym umyśle
przeszłości maluje obrazy,
mą Miłość ubiera w sukienkę
bez błędów i jakiejś skazy.


Gdy leżąc na łożu śmierci
do góry wyciągnę ręce,
ciesząc się na spotkanie
z kochaną po długiej rozłące


Dzisiaj spotkamy się znowu
w modlitwie zjednoczeni
w kwiatów jesienych barwach
i zniczy gorących płomieni. 

Wyliczanka

 

Wielkie to szczęście dzieckiem być
bez trosk i zmartwień sobie żyć

Dzieciństwa dzień miał tyle godzin
wlókł się jak guma nie przechodził


Choć w szkole kumpli moc dokoła
każdy z nas mówił- głupia szkoła

Co tam swoboda wolność baśnie
chciałoby się mieć, już lat 16-cie


Do 18-nastki dotrwać trudno
bo być z rodźeństwem jakoś nudno

I nagle naraz człek się budzi
bo w koło kupa starszych ludzi

Ci po 20-stce już są starzy

bo dom i BABA im się marzy

Teściowa w domu kupa dzieci
jak czas ten naraz wartko leci


30-stka nagle jest na karku
czuć latek brzemię już na barku

40-stki drugą są młodością
na „ślubną” patrzy się ze złością


Pół wieku naraz nam minęło
coś w plecach knakło i strzyknęło

60-siąt dotrwać- nie ma sprawy
jak tylko będzie Bóg łaskawy


A 70-dziesiąt to już wspomnień czasy
kto został jeszcze z naszej klasy?

Przy 80-dziesiąt z laską w ręce
kłaniamy Bogu się w podzięce


Zaś później, to już w samotności
odeszli wszyscy z naszych gości

ślonsko gościna

    

Nasza znajomo co zwie się Małgosia
to trocha kucharka i trocha gosposia
piec lubi, pichcić, smażyć, gotować
że kuchorz z „ALTONY” się może schować


Torty, makrony i blachy z kołocym

że wszystkim w koło wyłazom łocy
Rolady z nićmi, kotlety czaskane
mięso na kwaśno i nadziewane

Zno się Małgosia na zimnych płytach
z mięsa świńskiego, kury, królika
marchwi, łowoców, kyjzy i szynki
swojskiego wursztu, oraz wędlinki

Schałot z kartofli, pasta z tuńczyka
 
w galercie gemiza z dodatkiem indyka
Kiszone łogorki i zwykły zielony
papryka na łostro i korniszony

Zupa-z nudlami po ślonsku robiono
kapusta modro spyrkom kraszono
Kloski po polsku i te nasze siwe
pierogi kulane oraz leniwe

Ze kwaśnych wiśni kompot robiony
co roku łońskiego boł zaprawiony
Na deser zaś dobre z podzimek lody
po ciepłym jedzyniu tak do ochłody

Nie tylko przy piecu się znaleźć umie
z wszystkimi pogodo, wysucho, zrozumie
Wicami ciepie jak na grubie hajer
bez tego przeca by niy boł fajer

Jak by Bóg wiedział co umie Małgosia
downo by boła u „NIEGO” gosposia
A tak na świecie se pożyć może
przy zdrowiu dobrym i super humorze


z kraju Tułaczy

Z kraju tułaczy się ród mój wywodzi
co ciągle gdzieś ruszał, ciągle rozchodził
Głodem nękany za chlebem w gonitwie
polskim mundurze gdzieś w obcej bitwie
                                                                               

Po świecie rozwiany historii burzami
nękany pomorem i klęsk żywiołami
lub była to miłość, bo kazało serce
opuszczać kraj swój, w wielkiej rozterce


W ojczyźnie zostały przodków mogiły
wichry stuleci ich krzyże skrzywiły
Tęsknoty bliskich zraszane łzami
siwymi groby porosły brzozami


Wierzby płaczące cień swój rzucają
liśćmi szeleszcząc do snu układają
Wykute w kamieniach młotem pamięci
dla nas potomnych są „Wszyscy święci”


Połączyć próbuję nas wszystkich tułaczy
dla których „ojcowizna” tak wiele znaczy
Ojczyzny inne nas poprzygarniały
lecz co stracone nam dać nie umiały


Przez te dni parę na blogach czytam
jak wielu tułaczy za pióro chwyta
Tęsknotę swoją na papier przelewa
dzieciństwo wspomina i ubolewa


Zrozumieć to mogą, tylko ci co daleko
w Australii, Brazylii, czy za Odrą rzeką
nie wszyscy w gonitwie za Mercedesami
są dzisiaj na świecie, jak my-- Tułaczami