niedziela, 3 listopada 2013

Puk-puk, jestem

Puk- puk już tutaj jestem
po takim długim czasie,
rodziców chcę powitać
i siostrzyczkę Michasię.

Puk- puk to już nareszcie
już wyszłam z twego brzuszka,
twój pocałunek czuję
jak moją główkę muska.

Puk- puk chcę poznać życie
chcę bawić się lalkami,
po mokrej trawie biegać
zachwycać się kwiatami.

Przede mną długa droga
jak los na to pozwoli,
chcę waszym być spełnieniem
ukoić jak coś boli.

Mamusiu pragnę bardzo
byś bajki mi czytała,
w kucyki plotła włoski
w sukienki ubierała.

Byś tato mi pokazał
jak gra się w chowanego,
tajniki życia zdradził
by poznać coś nowego.

Byś pokazał mi dziadku
bo czasu masz niewiele,
jak przeżyć dzień tygodnia
by tak był jak w niedzielę.

Ty babciu mi pozwalaj
na wszystko co nie wolno,
kobiecość we mnie obudź
bym była jak ptak wolną.

Puk- puk, zostanę z wami
jak na to pozwolicie,
swym śmiechem wam wypełnię
zapracowane życie.

Choć jestem jeszcze mała
jak okruszek, jak lalka,
chcę przez was być kochana
puk- puk, to ja Natalka.

sobota, 2 listopada 2013

Nocna podróż

Zatopiony w ciszy nocy

snami jeszcze otulony,
z za firanki ciężkich powiek
wstałem, sobą przestraszony.

Sen malował swe obrazy
w jakiejś innej codzienności,
świat tajemny pokazując
pełen cudów, przeciwności.

W jakimś innym obcym świecie
do poduszki przytulony,
podróżnikiem byłem w czasie
z postaciami z innej strony.

Niby sen to, niby jawa
widzę wszystko tak wyraźnie,
moja postać tam i tutaj
przeszłe oraz przyszłe jaźnie.

Coś co było i co będzie
zobaczyłem w snu obrazie,
jak w TV o złym odbiorze
w czarnym białym są przekazie.

Długo leżałem w bezruchu
senną marą przestraszony,
w nocnej ciszy nasłuchując
jakichś znaków z drugiej strony.

Może tam jest miejsce Boga
lub przepiękne obce światy,
czeka na nas tam spełnienie
lub u obcych kazamaty?

Tęczowy dywanik

Na skoszonej trawie
ostatni raz w tym roku,
dywanik z liści leży
dodając jej uroku.

Wplecione w trawę liście
barwami tęcz się mienią,
utkały ten kobierzec
natura wraz z jesienią.

Już ogród uprzątnięty
schowane stół, huśtawka,
pozostał w barwach skalniak
oraz pod drzewem ławka.

Lata są coraz krótsze
lub mi się tak wydaje,
bo słońce wcześnie znika
i co dzień później wstaje.

I jesień jakaś krótsza
i wiosna nie najdłuższa,
też zima chociaż sroga
się zdaje szybciej puszcza.

Może im człowiek starszy
czas życia szybciej leci,
zmieniając rytm istnienia
dla starych lub dla dzieci.

Widząc jak mi umyka
mój czas między palcami,
wybiorę się na spacer
pustymi już polami.

Do parku wezmę Anię
i na przechadzkę w lesie,
posłuchać opowieści
co wiatr jesienny niesie.

Zmiana warty!


To nie są żadne plotki
lub też komików żarty,
w naturze nastąpiła
na dobre zmiana warty.

Tak kiedyś płodna matka
pachnąca pól zbożami,
zmęczona ciężką pracą
okryła się mgiełkami.



Wstaje więc coraz później
spać zaś się wcześnie kładzie,
zostawia lasy, parki
zmoknięte i w nieładzie.

Jak u mamy przy piecu
cieplutkie dni za nami,
błękitne kiedyś niebo
pokryte jest chmurkami.

Już puste ptasie gniazda
umilkły młodych trele,
cichutko jest wieczorem
jak w czasie mszy w niedzielę.

Wiatr hula wśród gałęzi
jesieni brzmi muzyka,
golutka już czereśnia
konary swe wytyka.

Tuła się po opłotkach
ubrana w liście jesień,
owoce z pól i sadów
w koszyku wielkim niesie.

A to ci dopiero!

Siedzi przy mym boku
w środku się rozgościła,
gdzie przedtem była werwa
witalność moc i siła.

Czy to ma wielbicielka
czy sąsiadeczka z boku,
ktoś kto mnie prześladuje
i dotrzymuje kroku .

Teściową być nie może
znajoma hmm, lecz jaka?
przykrości tylko robi
i nie chce dać buziaka.

Zaraz się przypomina
gdy coś się zrobić musi,
odpocząć często każe
odbiera oddech, dusi.

Wyrywa moje włosy
tak szelma po kryjomu,
farbami resztkę srebrząc
nie mówiąc nic nikomu.

Serduszku każe skakać
na pewno nie z miłości,
kręgosłup tylko sztywny
co mnie najbardziej złości.

Psikusy często robi
gdy mam na coś ochotę,
choć wielce się przykładam
partaczy mą robotę.

W końcu ją zapytałem
kim jesteś powiedz proszę,
dlaczego za mną łazisz
jak włożone kalosze.

Ja jestem przecież ważną
od narodzin pamiątką,
nie jakiś głupi prezent
lecz twoją 6-ść dziesiątką.

Prawie koniec roku


Rok się kończy w listopadzie
kiedy dzień się w pościel kładzie,
stada ptaków się zbierają
w podróż wielką wyruszają.

W listopadzie rok się kończy
gdy dzień wstaje w mgły opończy,
deszcz muzyką w szyby budzi
i nostalgia jest wśród ludzi.

Rok się kończy na jesieni
kiedy park się tęczą mieni,
wiatr w tan idzie z drzew listkami

ścieląc dywan pod nogami.

Rok do spania się układa
wiszą tylko jabłka w sadach,
znikły z pól pszeniczne kłosy
w szadź ktoś zmienił krople rosy.

Z pól znikają późne plony
brąz się wplątał w świat zielony,
coraz częściej biel się wkrada
leżąc na polach i w sadach.

Roku liście są pościelą
chronią przed mrozem, zawieją,
podarunek to jesieni
spracowanej matce ziemi.

Ten prawdziwy przyjdzie jeszcze
gdy go scisną mrozu kleszcze,
gdy dni w kalendarzu braknie
kartki wyrwiemy ostatnie.

Wrażliwość

Widzę ich wszystkich obok
z daleka choć wyraźnie,
szczególny dzień jak dzisiaj
pobudza wyobraźnię.


Choć ciemno jeszcze wszędzie
czas duchów już za nami,
nad klawiaturą siedząc
rozmawiam z wspomnieniami.


 

Do ważnych dat z przeszłości
dodaję bliskich twarze,
z pamięci wygrzebując
postaci ich miraże.


Czas potrafi na szczęście
ukoić złe przeżycia,
zatrzymać zaś wspomnienia
potrzebne tak do życia.


Musimy mieć wrażliwość
by wśród nas ich zobaczyć,
miłością wielką darzyć
lub wiele dla nich znaczyć.


Znajdziemy ich w modlitwie
i o nich w swych rozmowach,
w palących się płomykach
i w stroikach na grobach.


W twarzach naszych dzieci
gdy dobrze się przyjrzymy,
gdzie widać bez wątpienia
naszych przodków geny.


Idźmy dziś na spotkanie
nie tylko na Powązki,
by na mogiłach w lesie
położyć kwiatów wiązki.