wtorek, 28 stycznia 2025

 


                        Obłuda


Zdjęcia nam pokazują

w gazetach i w dzienniku

na brzegu martwe dzieci

i w łodziach ich bez liku


Na litość naród biorą

strasząc nas swastyką

swą własną winę kryjąc

za innych polityką


Robiła z nimi zdjęcia

stojąc przed, potopem

narodu nie chcąc chronić

granicą oraz płotem


„Wir schafen das” gadała

o zdanie nie pytając

młodych, jurnych do nas

na zawsze zapraszając


Na dzieci każą patrzeć

chcą ruszyć nam sumienie

chcąc byśmy im oddali

swe wartości i mienie


Chcą byśmy zdjęli krzyże

by ich nie prowokować

na gwałty oraz rozbój

przestali reagować


Zwalając na nas winę

że brak nam jest sumienia

przygarnąć chcą następnych

choć więcej miejsca nie ma


Już raz był jeden taki

co zmiótł szlabany granic

państwa kładąc w gruzy

i ludzkość mając za nic


Nic nie jest naród warty

bez praw i swej wartości

gdy nie chce bronić bytu

nawet kosztem gości


Drzwi otworzymy biednym

wdzięcznym tu za opiekę

szanując nasze prawa

będziemy im też człowiekiem


 


             Pochopna decyzja


Jak powstrzymać tą lawinę

jak zawrócić zaproszonych

jak odwrócić złą decyzję

tych na stołkach, napuszonych


Jak zawrócić tych co w drodze

poprzez pola, lasy, łąki?

jak ożywić tach co w morzu

zostawili swoje szczątki?


Jak powiedzieć tym z pustyni

że już miejsca u nas nie ma

że to dla nich zaproszenie

to Europy wielka ściema!


Rozrabiali tu ich bracia

gwałt, rabunek, tak jak leci

pościągali po trzy żony

swoje i znajomych dzieci


Budzi się EU mieszkaniec

broniąc swojej tożsamości

płot stawiając na granicy

nie chce rozwydrzonych gości


Wali ustrój się Europy

z każdej strony buntu głosy

czas by stanął ktoś na górze

kto odmieni EU losy!


Chroniąc stołki w parlamencie

butni jeszcze, są panami

tych co naród pragną chronić

nazywając-- nazistami


Jak polityk ma sumienie

swe oczyścić i swej klasy

by ich motłoch nie wymienił

co podkute ma obcasy?


              

W Górach Tarnowskich


W Górach Tarnowskich, wycinka drzewa
lud idzie na barykady
powstaną pewno nowe parkingi
na auta, i jednoślady

Miasto pełniutkie po oba brzegi
rzadko się widzi rowery
zapchane blachą przeróżnych marek
drogi, pobocza i skwery

Każdy mieć pragnie cztery kółeczka
najlepiej zachodniej marki
parking dla siebie, tuż obok sklepu
lecz także z ławeczką parki

Greta zbudziła lud rozespany
wszyscy zieloni są naraz
chcą ograniczyć pęd do techniki
pozbyć się kopcących zaraz

Jak tu pogodzić wszystkich pragnienia
miasto zielone z techniką
pogodzić Gwarka historię piękną
z chorą dewotek paniką.

Młodzi chcą świata z Eco energią
by nią komórki ładować
do szkoły by zawiózł ich nie autobus
by luksus wygodny zachować

Chcą morza i jezior i rzek bez plastyku
lecz do nich makijaż spłukują
farbując włosy już w podstawówce
nam starym błąd wytykują

Zostawcie w domu komórki, tablety
nauczcie się światło gasić
spróbujcie pożyć jak my przed laty
zamiast się luksusem asić

Plastik jest cudem mej generacji
gdy z głową jest przetważany
pozwala oszczędzać surowce planety
których, coraz mniej mamy.



 


                     Corona wirus


Że na dworze jest „Corona”

siedzieć muszę teraz w doma

Ania nie chce bym wychodził

zarażonym zdrowiem szkodził


Maskę mam od urodzenia

od humoru wciąż się zmienia

śpię w niej, chodzę na spacery

czasem z żonką na rowery


Już wesla odwołali

cieszą się bez szkoły mali

w sklepach puste są regały

świat się zrobił naraz mały


Jak ktoś kichnie, w koło pustka

ważna dziś do nosa chustka

nikt nam nie podaje ręki

patrzy tylko na pań wdzięki


Bliskość nas odstrasza naraz

boi człek się różnych zaraz

mycie rąk się manią stało

kąpiel, prysznic, to za mało


Pełne tylko są kościoły

idą wszyscy, wierni, woły

kiesa z groszen głośno dzwoni

bo ksiądz mówi, wiara chroni.


Przemysł się na straty żali

w strachu naraz, duzi, mali

tylko ci co robią maski

cieszą się z „Corony” łaski


 



               Coraz jaśniej


Coraz jaśniej jest na dworze

i głośniejsze ptaków głosy

ranny chłodzik na roślinach

porozwieszał krople rosy


Choć na niebie chmur kotara

zapowiada dzisiaj deszcze

nic nie szkodzi, bo naturze

pewno się przydają jeszcze


Trawnik ciągle jest w letargu

czeka na promienie słońca

wilgę słychać obok w lasku

świergot kosa oraz dźwońca


Ja przy kawce już od dawna

Wena mnie drażniła może

lub też lubię jak za oknem

życie budzi się na dworze


Za oknami wirus z wiosną

nie potrafią dojść do zgody

wygoniły ludzi z miasta

puste parki i ogrody


Na tarasie stół, krzesełka

skalniak jeszcze bez koloru

grill oziębły w kącie stoi

i my jakoś bez humoru


Przecież kwiecień już u progu

bazie w krasie na wierzbinie

i Wielkanoc przed oknami

czeka kiedy kryzys minie


Zrobię jeszcze jedną kawę

widząc że już wstała Ania

zapraszając dzionek w gości

zasiądziemy do śniadania


 

                      Chora panika


By Coronę wyzerować

trzeba się nie denerwować

przestać słuchać durnej gadki

w pracy tych oraz sąsiadki


Nie biec zaraz na zakupy

makarony brać na zupy

worki taszczyć z kartoflami

i napoje też zgrzewkami


Przecież można pić kranówkę

dla odmiany też połówkę

w Mac Donaldzie zjeść kolację

gdzieś mieć całą durni nację


Gonić żeby kupić maski

biorąc na siebie zarazki

nie Corony bo jej nie ma

lecz głupoty, bo to ściema


Cieszy handel się z paniki

forsy liczy grube pliki

kwitnie handel z oszustami

cudnych środków, lekarstwami


Że w kościołach pełne ławki

tam Corona dzieli dawki

kiedy się podaje ręce

licząc na zdrowie w podzięce

 




             Spuścizna


Niedaleko Gór Tarnowskich

jest wysokie usypisko

jak na samej górze staniesz

widać w koło, wszystko blisko


Segiet kusi szumem buków

Repty widać w całej krasie

nawet Srebrnej szyb Kopalni

się zobaczyć stamtąd da się


Bunkier z boku, betonowy

zostawiony ku przestrodze

rowerzystów oraz pieszych

na pod nami widać drodze


Na Osadzie widać bloki

w dolomitach strome skały

człowiek w dole jak karzełek

się wydaje bardzo mały


By odsapnąć po wspinaczce

na jej szczycie są ławeczki

oddech złapać, tam odpocząć

mogą starsi i wycieczki


W wyobraźni mej postacie

widzę w skórzanych kapotach

jak szukają srebra kruszcu

wśród kamieni oraz błota


Jeśli jeszcze ktoś z was nie wie

o czym w moim wierszu mowa

podpowiadam że ta góra

to jest Hałda Popłuczkowa

 


                           Tarnogórskie miraże


Gdzie żyły Galena błyszczą

w krętych podziemiach chodnika

postacie przemykają skulone

i w dali głos słychać pyrlika.


Na małym placu Gwarków

dzwonnica stoi drewniana

do pracy budząca ciężkiej

od piątej, już każdego rana.


Jej głos wybijał rytm życia

aż do następnego dzwona

z tęsknotą za słońca blaskiem

szychta, wychodziła zmęczona.


Od dzwona, do dzwona kazała

pracować w podziemnym świecie

dziś nawet po latach kilkuset

wyrobisk ślad wkoło znajdziecie.


Warpie, szyby i sztolnie

są ich tu wszędzie tysiące

to świat tajemny i mroczny

w kagankach, zamknięte słońce.


Sam cząstką jestem tej ziemi

choć teraz tak bardzo daleko

bez stron tak sercu mi bliskich

duchowym się czuję kaleką


 Czarny Śląsk


Gorącym on sercem Polski
choć mówią że
Germański,
w nim język jakiś obcy
inny, bo nie słowiański.

Bo czarny jest, zaczadzony
od kopalń i hut stali,
z szybami wyciągowymi
widocznych gdzieś w oddali.

Z hałdami kiepskiego węgla
z działkami za familokami
gdzie górnik styrany po pracy
gwizdał za gołębiami.

Stolicą im są Katowice
Bytom ich czarną dzielnicą,
i ważną tak historycznie
graniczną rzeczką Brynicą.

Szczęść Boże ich powitaniem
szacunek do węgla i chleba,
tęsknotą po ciemnym chodniku
skrawek modrego zaś nieba.

Solą są ziemi czarnej
polski synem niechcianym,
za dumę i pracowitość
przez naród niedocenianym..

Za Śląsk by życie oddali
jak wtedy w dwudziestych latach,
bez względu szwab czy komuna
gnębiący ich w kazamatach.

Kraina w historię bogata
dziejami burz hartowana,
jak dziecko macosze niechciane
z rąk do rąk przekazywana.

A ludzie tylko wciąż ci sami
dumni, pracowici, wytrwali,
plemię, dziwne, niezwykłe
twardych, podziemnych drwali.



 


Familoki


Koła w wieżach wyciągowych
tak jak szczyty tatr w oddali
nie z granitu skryte w śniegu
lecz z nieżywej czarnej stali

Kiedyś w ruchu jak wiatraki
które stały dawniej w polu
życiem swoim nam mówiły
o górniczym trudzie, znoju

A tuż przy nich niedaleko
hałdy węgla za blokami
gdzie biedacy żeby przeżyć
węgiel nocą wybierali

Dziś na działkach pustką wieje
powyjeżdżał ród górniczy
w gołębnikach siedzą wrony
nikt się z nimi już nie liczy

Las zielony pokrył hałdy
jak całunem zapomnienia
więc dlatego o nich piszę
by wiedziały pokolenia

Nie zahuczy płomień w piecu
bo nie będzie węgla w domu
"fach" ten, ktoś zadecydował
nie potrzebny już nikomu

Ale mogą przyjść znów czasy
że powieje w izbie chłodem
ciepło wspomni wtedy człowiek
powiązane z tym zawodem


poniedziałek, 27 stycznia 2025

 

Co Dalej


Z prochu jesteś i w proch się obrócisz

w to kościół nam wierzyć każe

a śmierć tak potrzebna ziemi naturze

rozwiewa o życiu ostatnie miraże


Ma być mogiła i dół w ziemi głęboki

koniecznie z krzyżem, świecami

ma mówić potomnym o wiary potędze

i wiecznym istnieniu przed nami


Jedni chcą ziarnkiem być piasku na brzegu

gdy prochy toną w odmętach

przedłużyć tak pragną podróży tęsknotę

jak w dali ginących okrętach


Rozwiani chcą z wiatrem być inni po świecie

jak liście opadłe jesienią

grzesznicy przyjmując ”ostatnie oleje”

wierząc że grzechy tym zmyją


Posłali swe prochy niektórzy w rakietach

tam bliżej mówią do Boga

innych ogarnia już strach tu za życia

przed piekłem i czyśćcem trwoga


Tacy jak ja zaś, co żyją z poezji

i w nich zawierają tęsknoty

liczą na pamięć w pożółkłych kartkach

i w rymach, do bliskich powroty        



 

                                      Poza życiem

Po co kamień mi nagrobka

gdzie się wspomni mnie raz w roku

na nic zniczy mi płomienie

bez pamięci, światła w mroku

Na nic mi na grobie kwiaty

gdy brak modlitw tam zmawianych

po co wiersze me w szufladzie

już od dawna nie czytanych

I bez sensu są albumy

w komputerze zdjęć tysiące

kiedy pamięć po mnie gaśnie

jak zmęczone po dniu słońce

I bez sensu też jest życie

gdy brak odczuć w nim pragnienia

też gdy nie ma już nikogo

kto odkurzyć, chce wspomnienia

Nie chcę by mnie wiatr rozwiewał

jak jesienny liść w przestworzach

też nie marzę by mnie niosły

fale w rzekach i po morzach

Każdy ma swój czas na ziemi

wolną wolę, co z nim zrobić

ślad zostawić w życiorysie

pokryć czernią lub ozdobić

Nie mam życzeń po mej śmierci

po co łzy za mną w kościele

przecież i tak się zakończy

w matce ziemi czy w popiele



 


                               Odległe cele


Dokąd pytam wiedzie droga

jakie mam przed sobą cele

co przyniesie los mi jeszcze

czasu mam już tak niewiele


Kawał drogi już jest za mną

los nie zawsze był łaskawy

choć walczyłem jak spartanin

dawno minął mój czas sławy


Sztuką jest coś jeszcze zrobić

z resztką czasu tak drogiego

odganiając na plan dalszy

czekające Boskie niebo


Wykorzystać starcze siły

korzystając z trochę mienia

mniejsze wyznaczając cele

mieć coś jeszcze do zrobienia


Buty włożę wagodniejsze

by do celu dojść podróży

przerwy częstsze zaplanuję

nic, że drogę to wydłuży


Zawrę z Weną znów układy

by napisać tomik nowy

na złość bliskim i znajomym

spiszę w nim swoje przygody


 



              Ten od Corony


Chodzi po Śląsku, ten od Corony

zawiero sklepy, knajpy, perony

w kościele rzyko razem z księdzami

dzieli nos strachym oraz maskami


Łazi po mieście, wioski drogami

wałynso się polem oraz lasami

o śmierci godo, panika zło sieje

w połednie, wiecorym oraz jak dnieje


Ponoć odwiedzioł, Gdańsk i Warszawa

tak rośnie jego na świecie sława

strachem pędzona jak Muska rakieta

nie do wstrzymania jak w łóżku kobieta


Przy flaszce w doma ludziska siedzom

nie wiedzom kiej kumpli swoich odwiedzom

baby zgrzędliwe baz przerwy sprzontajom

popatrzeć na mecze chpom nie dajom


Narobioł Kaczor bajzlu z płodami

za bary się bierąc z Polskimi babami

za każdo cyna chce bronić kościoła

Pis z dewotkami na szańce woła


Ze Sejmu wyniosła go straż na zaplecze

widzieli to wszyscy na całym świecie

że z niego Kurdupel, problemu nie boło

choć kiedyś mu o tym się nawet nie śniło


Srogo rodzina mo tyn od Corony

zawiero na świecie też knajpy, perony

przeszkodzo Trumpowi by rządzić dali

mo kuzynostwo, w Afryce i w Mali


Jak dali tak pudzie to go przybędzie

znojdzie się w pufie, oraz w urzędzie

jedynie w żłobku podobno nie bydzie

pomoże żyć za to w ubóstwie i biedzie


Boi się za to jak Sto-Pieronow

że go wyciepnom ze knajpów, peronów

szczypionki się boi, i jak łognia szpricy

na co strachliwy świat bardzo liczy


 


                         Drzew rozmowa


Usłyszałem dzisiaj drzewo

stoi w kwieciu u nas całe

w zieleniutką z liści szatę

powplatało kwiatki białe


Jak ramiona ojca chroni

skalniak w dole i rabaty

cień rzucając, opiekuńczy

na spragnione wody kwiaty


Nie był to poranny wietrzyk

kiedy pieści liście drzewa

ni gromada ptasich braci

gdy w koronie chórem śpiewa


Wśród listowia pełne gracji

jak skrzydlate z bajki duszki

kłócąc się o kwiatów pyłki

bąki pszczoły oraz muszki


Skrzydełkami tnąc powietrze

każde z nich w swoistym tonie

rozmawiając z drzew koroną

tworzą muzy kakofonie


Ciche w locie zaś motyle

pojąc zmysły tęcz barwami

pomagają im obsypać

krzewy, sady, owocami


Zasłuchany w ich muzykę

w cieniu siadłem na tarasie

patrząc jak w promieniach słońca

mienią się w przepięknej krasie



 

                       Po drugiej stronie


Po drugiej stronie tęczy

podobno jest świat nowy

jak wiosna się budząca

kolory ma odnowy


Gdzie tęcza się zaczyna

i łukiem pnie do góry

tam tylko z naszej strony

są czarne życia chmury


Po drugiej stronie krople

jak perły lub diamenty

mieszając farb paletę

mgieł tworzą firmamenty


Za tęczą dzienne troski

nie mają już znaczenia

tam w zegarze istnienia

baterii się nie zmienia


Tam nie ma dnia i nocy

ni za groszem gonitwy

wyróżnień ni odznaczeń

na życia polu bitwy


Zabiera tam się z sobą

uczynki swe, sumienie

na wadze się je kładzie

jak w byłym życiu mienie


Po drugiej stronie tęczy

te same słońce świeci

dla wszystkich istnień świata

nie tylko ludzkich dzieci


Tam dobroć wszechobecna

że Bóg nie ma znaczenia

bo każda z istot może

w dno spojrzeć nam sumienia






 


                   Pasje


Nie każdy z nas potrafi

ów pisać poematy

wieżowce do chmur wznosić

zdobywać gwiezdne światy


Budować wizją przyszłość

nie każdy z ludzi umie

jak tajemnice wiary

nie każdy ksiądz rozumie


Czy pasja jest talentem

drzemiącym u nas skrycie

jak wrakiem czekającym

w głębinach na odkrycie?


Przychodzi z ciężkim trudem

lub łatwo, od niechcenia

gdy żyjąc w naszych genach

jest spadkiem pokolenia


Codziennym jest zajęciem

gdy idzie się do pracy

zjeżdżając w czeluść kopalń

jak na śląsku rodacy


Czy pasja to już talent

gdy chętnie się gotuje

w ogrodzie sadzi kwiaty

zwiedza czy podróżuje?


Lub sławnym być wystarczy

mieć forsę oraz mienie

i w drodze do sukcesu

gdzieś słabych, mieć sumienie!


Więc może właśnie pasje

i ludzkiej myśli wzloty

stworzyły z dzikich małp

myślące z nas istoty!


                                          Za okiennicą


Przez okienko w starym domu

sączą słońca się promienie

na stoliku wiśni kwiaty

jak pamiątka lub wspomnienie


Widać magię fotografii

w prostym dzbanie cud żonkile

pusty talerz, kubek kawy

w kadrze z życia zwykłe chwile


Pokolenia w starych domach

żyły w nich i wyrastały

ożywiając stronic karty

kiedy człek był jeszcze mały


W wyobraźni widzę w izbie

murowany piec, kołyskę

z drewna ławę, stół z potrawą

i drewnianą obok łyżkę


Na zapiecku kocur bury

grzeje swoje stare kości

poetycka we mnie dusza

pejzaż maluje przeszłości






 


Czas wyliczony


Każdy ma swój czas na ziemi

różnie biegnie dla nas ludzi

nie każdemu budzik dzwoni

gdy się nowy dzionek budzi


Przeganiamy życie w biegu

bez wytchnienia i do przodu

czasu nie ma by w podzięce

ukłon złożyć Panu Bogu


I nie zawsze czas nam dany

zużyć dobrze każdy umie

bo nie wierzy że się skończy

w paru deskach albo w urnie


Gdy się zbliża kres wędrówki

się pytamy zaskoczeni

czyżby tak wyglądał koniec

na kochanej matce, ziemi?


Aż wędrówki kres nadchodzi

wolno gaśnie serca bicie

coś zacina się w zegarze

kończąc zaganiane życie


Dalej Glob obiega słońce

świat się kręci dookoła

gdy Piotr św. z księgą czynów

nas, na rozliczenie woła


Spokój naraz nas ogarnia

nawet płacz nie mąci ciszy

to co było takie ważne

mieści się w kościoła niszy


 




                                          Do Młodości


Za daleko mam już do niej

by na koniec uciec świata

wirus stanął mi na drodze

oraz moje starcze lata


Za daleko by się wybrać

gdzie się słońce kryje w toni

za daleko gdzie raj życia

mnie przed codziennością chroni


Już za późno by znów uciec

gdzie się słońce kryje w morzu

nie dam rady by pachnące

zbierać maki w młodym zbożu


Po co trud mój nadaremny

tam gdzie blisko sensu nie ma

gdzie codzienność mnie dopada

bo wieczności ponoć nie ma


A czy chciałbym wrócić z drogi

chcąc naprawiać życia błędy

wśród minionych lat młodości

żeby życie wieść przybłędy?


Bo gdzie młodość już jest inna
nie ma miejsca dla starości

pokolenie z komórkami

trudno jest zaprosić w gości

 

                          Rezerwista


Z powołaniem już w kieszeni

stoi ojciec w domu progu

jeszcze dzieci wziąć w ramiona

by polecić Panu Bogu


Przytulona przy nim żona

daje prowiant mu ma na drogę

słów najprostszych im brakuje

w oczach widać strach i trwogę


Gwizd pociągu gdzieś w oddali

że iść pora przypomina

że tam czeka już na niego

kumpel „broń”, oraz drużyna


Jeszcze wróg gdzieś za górami

słychać tylko „wron” krakanie

lecz myśl plącze się złowroga

co, jak się to prawdą stanie?


Jak obronić kraj, swych bliskich

czy zabijać, sam dam radę

winiąc wszystkich polityków

za zagładę, śmierć i zdradę


Głód dokończy wojny dzieło

nie pomogą bunkry, schrony

braknie ludzi, by ktoś po niej

mógł pozbierać z pola plony


Jeszcze mamy czas ochłonąć

czas by podać ręce jeszcze

pertraktacją wspólną rozwiać

chmury, nad nami złowieszcze

                          Niedźwiedź złowrogi


Choć zima jeszcze w pełni

obudził się niedźwiedź złowrogi

podły, głód czując, nienawiść

przekroczył sąsiadów progi


Panem się czując w lesie

mówiąc to jest przecież moje

rozpoczął grabież w chatach

i w innych zagrodach podboje


Chroniony swym futrem i kłami

jeszcze nie czując strachu

nie wie że las już na nogach

że naje się wstydu, obciachu


Kordon myśliwych przed lasem

czeka, już na agresora

a obok, choć jeszcze na smyczach

kudłata warcząca sfora


Złączyli swe siły sąsiedzi

pod najmądrzejszego wodzą

otoczą go w leśnych ostojach

od jadła i wody odgrodzą


Będą czekać tak długo

aż głodem i pragnieniem gnany

sam, wyjdzie z pokorą z lasu

by zakuć go w dybów kajdany